cztery oczy. Nie ze strachu, a raczej z potrzeby własnej do zachowania priorytetów. Dlatego, że szanuję Ich uczucia i doceniam to, że zawsze miałam możliwość podejmowania własnych decyzji i ponoszenia ich konsekwencji. Dzięki Nim wiem co znaczy mieć swoje zdanie - z przywilejami tegoż i konsekwencjami. Kwestia traktowania drugiego człowieka (taaaaak, nawet dziecka) jako odrębnej Jednostki.
Dziś piszę już wprost i publicznie. Podjęłam nareszcie decyzję o apostazji. Miał być to jeden wpis na sam koniec całego procesu, ale wygląda na to, że proces sielankowy i profesjonalny nie będzie.
Po co pisać w ogóle? Tak też początkowo myślałam. Temat niewygodny. Po co zaczepiać? Przecież to moja prywatna decyzja - może lepiej to załatwić po cichu? Tylko dlaczego? Lubię pisać, o czym sami się przekonaliście. Podejmuję decyzje, które niektórych z Was motywują do refleksji (o czym przekonuję się, kiedy czytam kolejne prywatne wiadomości od Was), a nielicznych nawet do działania.
Nie chcesz - nie czytaj. Nie rozumiesz? Umówmy się na wino lub kawę, chętnie odpowiem! Ale nie przeszkadzaj.
Dlaczego wnioskuję, że proces prowadzący do mojej apostazji nie jest profesjonalny? O tym za moment. Dziś, kiedy to piszę, mam za sobą dwa etapy: emocjonalny i formalny. Emocjonalny, bo właśnie rozmawiałam na ten temat z moimi Najważniejszymi, a formalny - bo ten właśnie zburzył moją wizję przeprowadzenia tego po mojemu.
Z myślą, aby nareszcie, formalnie i namacalnie odciąć się od formacji, w której jestem tylko "podporą/oparciem", "naczyniem" (i wiele temu podobnych podrzędnych określeń dot. Kobiety w każdym patriarchalnym systemie) nosiłam się od wielu miesięcy.
17.02.20201, w przerwie między pieczeniem biszkoptów, a zakupami uznałam, że nie ma na co czekać. Przed południem zadzwoniłam do parafii mojego chrztu (Wieliczki pod Oleckiem). Dość szybko telefon odebrał sam ksiądz proboszcz. Zapytany o godziny pracy kancelarii chciał uściślić o co chodzi. Mieszka tam stale, więc możemy umówić się "kiedy jej pasuje" (chodziło o mnie). Zadeklarowałam, że mogę przyjechać z Ełku nawet dziś po południu. Zapytał oczywiście o cel mojej wizyty. odpowiedziałam, że chciałabym uzyskać odpis mojego Aktu Chrztu, podałam orientacyjną datę. Kiedy na jego pytanie czy będzie mi potrzebne do ślubu, odpowiedziałam, że do apostazji, zamilkł. Niewielka parafia i leciwy ksiądz kojarzący drzewa genealogiczne swoich "owieczek" skutkowało zbędnymi (w mojej opinii) komentarzami: "ale głupota", "z takiej rodziny to bym się nie spodziewał takiego czegoś", "a co to się porobiło?!". Byłam pełna emocji, przyznaję, ale też nie zamierzałam z nikim walczyć. Jednak cios z wytykaniem rodziny uznałam, za bardzo nie fair. Po tej krótkiej rozmowie zaczęłam mieć wątpliwości czy warto w ogóle podejmować temat. Postanowiłam trzymać się swoich zamierzeń. Umówiliśmy się na konkretną godzinę. Ksiądz zapewnił mnie, że w tym czasie w domu będzie napewno. Pojechaliśmy razem, z P. zabierając dzieci - ot, taka krótka wycieczka. Ja z nastawieniem, że to będzie szybka akcja, choć przytyków na temat rodziny się nie ustrzegę. O umówionej godzinie w domu księdza/kancelarii nie było nikogo poza szczekającym psem. Postanowiłam, że czekamy. Po 40 minutach pojawił się łaskawie i po 5-minutowym dobijaniu się do drzwi kancelarii otworzył bez słowa.
Sam przeszedł do innego pomieszczenia, a mnie skierował do biura. Po chwili zaszczycił mnie swą obecnością, wyjął księgi parafialne i właściwy druk do wypełnienia. Byłam ciekawa i pełna obaw od czego zacznie się i w jakim kierunku potoczy nasza dyskusja. Ksiądz miał ewidentnie potrzebę umoralniania. Jego pierwsze pytanie (poza oczywistym, dotyczącym daty urodzenia i chrztu) wybrzmiało:
-"to feministka?!"
- ja? owszem!
- aaaaa! noooo, takie to pierwsze do odstrzału mają iść
Wierzcie mi, nastawienie na tą rozmowę, pomijając fakt demonstracyjnego spóźnienia, miałam czysto formalne. Po powyższym stwierdzeniu jednak nastąpiła chłodna kalkulacja - albo wdam się w burzliwą dyskusję, albo dam sobie lać na głowę jego wypaczone poglądy, albo znajdę coś pośrodku.
- Z tego, co mi wiadomo, w pierwszej będą pedofile.
Tu nastąpiła cisza. Zaczął wypełniać druk, pytając o formalności. Zaskoczony faktem, że mam na koncie wszystkie sakramenty (poza kapłaństwem, rzecz jasna) skomentował krótkim: "no, tak, nawet u Jezusa Judasz się trafił. I jak skończył?".
Poodbijaliśmy piłeczkę argumentów (trudno nazwać to było rozmową, a już tym bardziej dyskusją), padło tam również z mojej strony stwierdzenie, że "przecież kobieta w kościele jest tylko dodatkiem, więc nie powinien tak mocno ubolewać nad moim odejściem", którego nie skomentował. Odpis uzyskałam. Chwilę rozmawialiśmy na temat moich koligacji rodzinnych i okazuje się, że to zaowocowało dużym niepokojem księdza proboszcza z parafii w Wieliczkach na najbliższe kilka dni.
Dziś (wtorek, 23.02.2021) przeprowadziłam rozmowy (telefoniczne) z ważnymi dla mnie osobami z mojej najbliższej rodziny. Zaskoczona jednak byłam tym, z czego one wyniknęły. Otóż, okazuje się, że ksiądz proboszcz, dyżurujący w niedziele we wszystkich pobliskich wsiach, postanowił zabawić się w głuchy telefon. Po niedzielnej mszy zagadnął dawną sąsiadkę teściowej mojego stryja (będącego moim chrzestnym) udzielając jej informacji, że w tygodniu dzwoniono do niego, aby uzyskać odpis aktu chrztu....... (UWAGA!) mojego taty (!!!!). Oczywiście, ksiądz powołał się na RODO i nic nie udostępnił, ale czujność postanowił wzbudzić i tryby mechanizmu powiązań uruchomić. Tym tropem idąc - ferment się zasiał.
Dziś wszystko wszystkim się poukłada. Tak, wypisuję się i im dalej w to brnę, tym mocniej się przekonuję, że to jest dobra decyzja.
0 Komentarze
Masz podobne spostrzeżenia? A może masz zupełnie inne wnioski na ten temat? Będzie mi miło, jeśli odniesiesz się do treści tego posta. Zachęcam do pozostawienia komentarza