RAZEM

fot.: Aneta Lewoń

    Planowałam napisać coś optymistycznego, ale w świetle wydarzeń ostatnich dni optymizm gdzieś uleciał.
Z pewnością pozytywne jest to, że ja mam swojego Kogoś. We wszystkim jesteśmy RAZEM. Jesteśmy pewni swojego wzajemnego wsparcia. Oboje się nakręcamy do działania, jak i wygaszamy kiedy jest taka potrzeba.
    Przeszliśmy wiele: powodzenia i porażki, utraty nadziei, utraty bliskich. Ja zawsze miałam w nim wsparcie, ale wiem, że nie każdy ma to szczęście. Nie mam pojęcia jak potoczy się życie moich dzieci, ale chcę stworzyć im warunki do godnego życia - uczę, że zawsze mają wybór.
    Dlatego walczę jak umiem i jak mogę, żeby ich nie okłamać - chcę aby ten wybór miały również, kiedy dorosną.
    Boję się. Tego rodzaju strachu chyba dotąd nie znałam. Strach o wolność - to tak absurdalne w XXI wieku. A jednak!
    Mam nieodparte wrażenie, że ta wolność jest nam powoli wyrywana.
    Jestem kobietą. Stałam się silną kobietą. Poczułam swoją siłę i nie zamierzam teraz kulić ogona. Mam wybór i wybór będą miały moje dzieci! Robię co umiem, co mogę i na ile sił mi starcza. Życie mam jedno i nikt go za mnie nie przeżyje. To, co zostawię po sobie, będzie podłożem do życia dla moich dzieci. Dlatego właśnie nie mam wywalone.
    Każdego z tych marnych purpurowych ze złości panów, którzy, między innymi dziś, tak wściekle wyzywają silne kobiety od kurew chciałabym delikatnie upomnieć - każdy z Was ma matkę. Nie każda miała wybór.
    Temat, wokół którego krąży ten wpis, to temat (skracając tok myślowy) legalnej aborcji. Niektórych z Was trzeba jednak nadal uświadamiać, że nie chodzi tu o aborcję w ramach doraźnej antykoncepcji. Nie chodzi tu o możliwość pieprzenia się na prawo i lewo z kim popadnie i nie ponoszenia konsekwencji.
    Gdyby choć jedna z tych jadowitych osób przeżyła odrobinę bólu (zarówno fizycznego, jak i psychicznego) wywołanego poronieniem, ciążą pozamaciczną, koniecznością urodzenia martwego płodu, odbierania gratulacji od postronnych nie mających świadomości, że dziecko które nosisz nie ma mózgu i umrze w kilka minut może godzin po porodzie, z pewnością przynajmniej zamknęłaby swoją twarz.
    Utrata ciąży jest czymś cholernie trudnym. Każdy stratę przeżywa na swój sposób i nikt nie ma prawa mówić jak tego typu żałobę należy przeżywać. Utratę z samoistnego obumarcia znam. Nie wyobrażam sobie, że kobieta w tej sytuacji jest przesłuchiwana przez prokuratora jako podejrzana wywołania poronienia - do tego zmiany ostatnich dni się sprowadzają. 
Znam też cholerną frustrację wywołaną tym, że faceci w czerni, którzy pojęcia nie mają o funkcjonowaniu rodziny, o wspieraniu kobiety w czymkolwiek, decydują de facto nawet o zakresie pomocy medycznej z jakiej kobieta ma prawo skorzystać. Lekarze z mózgami wypranymi przez polski KK powinni prowadzić gabinety parafialne, nie prywatne ginekologiczne. W sytuacjach cholernie trudnych kobieta od lekarza oczekuje wsparcia w zakresie jej własnego zdrowia, nie konfesjonału.
    Nie wyobrażam sobie bólu jaki czułabym ja, mój mąż, moje dzieci, jeśli byłabym skazana na urodzenie płodu skazanego na śmierć. Ty sobie to wyobrażasz? Powiedzieć kilkuletnim dzieciom, że „wprawdzie brzuszek mamy rośnie i coś w nim nawet się rusza, ale nie przywiązujcie się za bardzo, nie odkładajcie swoich wysłużonych przytulanek, bo ten bobasek nie ma mózgu i nie zostanie z nami. Zamiast kołyski musimy wybrać trumienkę”. A dlaczego? Bo KK wymyślił sobie, że każde życie trzeba ochrzcić, a kobieta jest tylko naczyniem. Dziwne, że przy 12-tygodniowym poronieniu nikt o chrzest mnie nie pytał.

Prześlij komentarz

0 Komentarze