35. Dorosłam

  



 
Mówi się, że kobieta w wieku 35 lat jest w swoim najlepszym momencie życia. Ja lubię ten moment swojego. Lubię go, bo się uspokoiłam, okrzepłam i dogadałam ze sobą. Kiedy myślę o sobie sprzed lat, często się uśmiecham z pobłażaniem, myśląc o swojej ówczesnej naiwności. Czasem też żałuję ile uwagi i energii poświęcałam swoim kompleksom. 

    Ja, w wieku 35 lat jestem w tym swoim miejscu, do którego zawsze dążyłam. W stabilnym, pełnym i wygodnym. Mam czas dla siebie i mam chęć być ze sobą. 

    Moja własna przemiana jednak jest tym czynnikiem, którego chyba nigdy nie planowałam. Gdzieś w swoich wyobrażeniach własnej przyszłości zawsze miałam nas, nasze dzieci, mieszkanie, pracę. Nie zastanawiałam się nad tym JAKA będę. Z czasem dojrzałam do tego, że skupienie na własnych potrzebach nie jest niczym złym, a wręcz przynosi mi spokój. Trudno było oduczyć się myślenia o opinii innych. Ten zwrot nastąpił prawdopodobnie w momencie śmierci ukochanej babci. Nie był to strzał piorunem z nieba. Nie był to konkretny dzień, ani chwila. To był proces, ale najprawdopodniej zapoczątkowało go jej umieranie. Im bliżej końca była, tym częściej nasze rozmowy sprowadzały się do jej żalu za tym, że nie żyła jak chciała. Zawsze miała w głowie "co ludzie powiedzą?", "będą gadać" - tego ją nauczono, ale uczono też nas (choć może w nie takim nasileniu). 

    Kiedy myślę o sobie, jako nastolatce dostrzegam, że buntowniczy pierwiastek zawsze gdzieś we mnie siedział. Począwszy od wyboru szkoły, nie idąc za resztą, przez bardzo różne relacje, oduczyłam się polegać na innych. Raz za razem przekonywałam się, że dopasowywanie się do potrzeb pojawiających się i za chwilę znikających ludzi mocno mnie osłabia. Nie znałam siebie, ale czułam czego nie potrzebuję. Pojawił się On, przy którym zapominałam języka w gębie. Dosłownie. Pytał co lubię, co planuję, jaka jestem. Po raz pierwszy ktoś zainteresował się mną prawdziwie, a ja nie wiedziałam wiele o sobie samej. Wiek nastoletni to taki huragan, do którego nie chciałabym już wracać. Wszystkiego za dużo i za mocno. Przetrwaliśmy to, choć do dziś zastanawiam się szczerze, co go przy mnie zatrzymało. 

    Z biegiem lat chciałam by było jak jest. Bałam się naszych zmian, bałam się rozmów o dzieciach i pracy. Dojrzałam do tych myśli właśnie dzięki tym rozmowom i możliwości wypowiedzenia swoich obaw. Kiedy poczułam się pewnie, przyszedł czas na zmiany. Zmiany, każda kolejna, okazały się budujące i rozwijające, bo były przemyślane. Przegadane ze sobą nawzajem i z sobą samą. Lęk ustępował, a siła rosła. Poczucie sprawczości dzięki powodzeniom kolejnych decyzji mocno mnie umacniała. Wszystko dzięki poczuciu bezpieczeństwa, jakie nauczyłam się odbierać od dających mi je ludzi. 

    Dorosłość to odpowiedzialność, a o jej sile dowiaduję się z każdym dniem bycia rodzicem. Przewidywanie konsekwencji już nie tylko własnych działań, wskazywanie małemu człowiekowi ścieżek, ale nie wybieranie ich za niego. W kwestii rodzicielstwa również nauczyłam się odbierać pomoc od kogo trzeba. 

    W dorosłości poznałam siłę głośno wyrażanego własnego zdania. To oswobodziło mnie o toksycznego otoczenia, pozostawiając w tym, które jest mnie prawdziwie ciekawe i, które ja chcę poznawać, czerpiąc budulec do budowania siebie. Nie odbierając niczego nikomu, wzbogacając się nawzajem. 

    Jesteśmy sumą naszych doświadczeń i często od nas samych zależy, co i kogo dopuścimy do siebie oraz jaki ślad to w nas pozostawi.

Prześlij komentarz

0 Komentarze